wtorek, lutego 28

Przerodzenie


Cztery minus jeden

Ogarnęła mnie fala, wyrwany z koszmaru, ktoś chciał mnie zamordować, biorę duże oddechy, głębokie. Wędruję po labiryncie, dopływam do dna, wszystko na dnie po staremu, do cholery, nie miało być „po staremu”, do cholery. Ogarnęła mnie fala, wyrwany z koszmaru, ktoś chciał, ktoś upodlił mi obraz. Sztywny leżę, wstawać, czy wrócić do starości, po staremu do cholery, zmiany miały się pojawić, wraz z pozbawieniem się tego, do cholery.

Cztery

                Głęboki oddech, śmierdzący, jeszcze głębszy, jesteś ślepy, niewidomy, mówić nie potrafisz, spływasz. Potłuczone kości bolały bardzo, bardziej niż ślepota, coś latało nad, pohukując żądliwie za mięsem. Ciepło, ale nie gęste powolnie zbliżające się, och, czyjś dotyk, jak żądło. Ściąga z ciebie powłokę, słyszysz, widzisz, wydajesz dźwięki. Nie jesteś nagi, nie jak nowonarodzony, nie jesteś nagi, nadzy się tylko rodzimy, ubrany w dźwięki rozpaczy, kulejesz i chyba też garbisz się trochę, ciągnę cię za sobą. Idziesz, prostujesz się…
*
- To byłem ja? – chłopiec był dociekliwy.
- W pewnym sensie to był każdy z nas – nie odpowiedziała mu żadna doświadczona osoba, tylko kilka lat starszy młodzieniec – Każdy kto tu jest, bo chyba każdy z nas chce się tego dowiedzieć…

*
Pachniesz inaczej, nie śmierdzisz, nie gnijesz, a powinieneś, tak zwykle się działo z Wami – szybkomyślącymi, przedzieramy się przez ostatnie skały, słyszę jak kaleczysz sobie stopy, przepraszam, każdy musi, to tylko początek, za dużo kolorów, łzawią ci oczy, faktycznie skały to tylko prosta nazwa tego, co każdy widzi inaczej, ja widzę kryształy, odbijające lekko światło, kolorów brak. Jesteśmy – myślę, jednak nie, dla ciebie to kolejny ból, wieje, zimno, teraz trzeba skoczyć, mówię, ale nie słuchasz, skaczę, a ty zostajesz i czekam, aż skoczysz, stoję, układam ziarenka piasku na sobie, czekam, wreszcie stało się, nie upadłeś, nie wydałeś żadnego dźwięku, a gwałtownie skoczyłeś. Pierzak, na razie powinno wystarczyć, już nie muszę trzymać cię za rękę, ale co chwilę spoglądam za siebie, czy idziesz, bo jeśli tu zostaniesz, to możesz zdziczeć, bardziej, nie chcę tego, powinieneś iść za mną, a stoisz i przyglądasz się, w rękach przesypujesz piasek, przyjemność, pierwszy raz widzę przyjemność u kogoś, w tak krótkim czasie…
*
- Dlaczego przyjemność, pokaleczony, nowy, a czułem przyjemność? – tym razem zabrał głos najstarszy, który wiedział co to wstyd, inni w tym miejscu nie, on tak.
- A dlaczego nie? Piasek, może ciepły? Może zimny, ale to piasek, wszędobylski, coś co nie kaleczy, a łaskocze – odezwał się siwiejący brunet, na twarzy było widać zmarszczki, ale tylko w okolicach ust i oczu, śmiał się dużo, takie miał oczy, zielone śmiejące się.

*

Dalej droga była prosta, a Ty się nie bałeś, wszystko łamałeś, by zobaczyć środek, bardzo zagubiony, gdy łamiąc liścia, zobaczyłeś to samo, chyba chciałeś złamać coś sobie, ale uratowałem cię. Było przyjemnie tym razem dla mnie, wiało, ale ciepłem, dokoła trawy, do kolan, delikatnie łaskotały gołe kolana, a nad głową słońce bawiło się w berka z chmurami, to był dobry dzień, zapomniałem o tobie. Odwróciłem się. A ty stałeś, prosty, delikatnie pachnący, stałeś, z wyprostowanymi ramionami
i kręciłeś się, tylko dzieci tak robiły, jeszcze jak istniały, a ty się kręciłeś, przyjemność po raz drugi, co
z tobą nie tak, wszystko cie boli, jesteś pokaleczony, podchodzę, a ty już ciepło przekazujesz, to niemożliwe, jak możesz, tak szybko, niemożliwe, Pierzaku, szepczę, a ty się spoglądasz. Po raz pierwszy widzę twoje oczy, takie różne, prawe zielono- żółte, lewe niebiesko – brązowe, każde patrzy inaczej, z innym uczuciem, wydajesz pierwszy dźwięk, głośny krzyk, tembr, ciężki, dostojny, uzależniający…
*
- Kiedy ja tego doświadczę? – ciekawe to dziecko
- Ja zaczynam, tak sądzę – mówi młodzieniec
- Nie jest tak miło po – siwiejący brunet masuje sobie szyję – A gdzie ten, który powinien być w trakcie? Halo, puk, puk, halo, halo…

*
To nie trwa długo, zginasz się w pół, jak łamany, wiedziałem, wiedziałem, że to niemożliwe, rozkładam miejsce, pojawia się mały namiot, ciepły, próbuję cię przeciągnąć, ale już jesteś ciężki, skradasz się, powoli, docierasz, kładziesz się, przykrywam cię, i rozpalam, niedaleko, ogień, niebieski, tutaj wszystko pali się na niebiesko. Pali się, idę spać, zamykam i śpię, słyszę trzaski.
*
- Jest mi przykro, chyba powstrzymam się od płaczu, ale to przykre – chłopiec, bardzo aktywny dzisiaj.
- Nie ma się czym martwić, mam nadzieję – młodzieniec.
- Jest, wiem to – mówiąc to starzec klaszcze w dłonie.
Światło, wszędzie, przyjemne, letnie, ogromny budynek, wielki, wysoki, a oni są zawieszeni w połowie. Każdy wygląda inaczej, inaczej stoi, siedzi, przy ogniu, starzec, siwy, ale silny, stoi, dumnie, czarnooki. Obok dziecko, również stoi, niebieskookie, chude, za chude, uśmiecha się. Samotnie siedzi brunet, siwiejący, zielone oczy, które są już ciemne, silny, mocnej postury, palce umazane tuszem. A młodzieniec siedzi z kimś, z tym samym młodzieńcem, dwóch, brązowookich młodzieńców, jeden stoi, drugi siedzi, na zmianę, wysocy, z mocnym wzrokiem, strasznym, pewnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz